sobota, 29 listopada 2014

18 . Czegoś brakuje, a inne rzeczy właśnie się scalają.

Na zegarze w holu wskazówki swoim ułożeniem poinformowały pana Goodvin'a, że jest już na tyle późno, by wreszcie mógł opuścić swoje miejsce pracy. Wziął do ręki klucze, zabrał z wieszaka swoją starą, wysłużoną już kurtkę i beztrosko ruszył w kierunku drzwi. Tuż przy wyjściu stwierdził, że w sali 4 wreszcie ucichła muzyka, chciał dla pewności to sprawdzić, więc zawrócił, gdy tylko podszedł pod drzwi dźwięk znowu uderzył z głośników, niczym fala. Rocky Blue znowu dawała upust swoim emocjom. Tańczyła codziennie po kilka godzin, nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, iż zwykle jej treningi trwały 2-3 godziny najczęściej co drugi dzień, tymczasem od jakiegoś czasu przychodzi do studia zaraz po szkole i zostaje tutaj najdłużej jak tylko się da.
- Raquele?- mężczyzna dotknął delikatnie dziewczynę w ramię, by zauważyła jego obecność. Rocky szybko wyłączyła muzykę.- wiesz, która jest godzina?
- Emm... nie mam pojęcia.- popatrzyła na niego zmieszana.
- Za kilka minut północ.
- Na prawdę? Najmocniej przepraszam, moment. Zabiorę tylko swoje rzeczy.- odpowiedziała smętnie, spojrzała na pomieszczenie w poszukiwaniu swoich rzeczy. Wyjęła z odtwarzacza swoją płytę.- już wychodzę, jeszcze raz najmocniej przepraszam.- powiedziała zdenerwowana i zdołowana zarazem. Mężczyzna nigdy jeszcze nie widział, aby tak się zachowywała. Zawsze była roześmiana, pełna energii, a jeśli coś nie szło po jej myśli, po prostu to zmieniała, więc o co chodzi?
- Rocky, odwieźć cię do domu? Nie wyglądasz najlepiej, źle się czujesz?- zapytał z troską.
- Nie, nie trzeba. Wszystko okej.- uśmiechnęła się sztucznie, chciała ukryć swoje uczucia, ale chyba nie była w tym dobra. Po co kogoś ma obchodzić jej stan? Rodzice na szczęście pracują, nie mają czasu, Ally musi dokończyć piosenki dla Austin'a, Brid powraca do zdrowia... wszyscy jakoś mają swoje zajęcia. A Rocky? Nigdy nie pomyślałaby, że jakiś 'frajer' z gniazdem na głowie tak bardzo zniszczy jej życie. Do tej pory czuła się dobrze, była pewna siebie, nie miała praktycznie żadnych kompleksów, czasem ktoś zaśmiał się z jej karnacji, ale akurat ją cieszyła ta odmienność. W szkole zawsze dostawała najlepsze oceny, była ambitna i zdolna, a nauka nie sprawiała jej żadnych trudności, poza tym miała w sobie swoisty urok i charyzmę, chłopcy wręcz ją uwielbiali, ale ona nigdy nie była skora do większych uniesień, aż w końcu on... Chciałoby się powiedzieć 'zwyczajny' Harry Styles, no właśnie kłopot w tym, że wcale nie jest taki zwyczajny. Jasne, wiadomo... idol miliona nastolatek, anielski głos, gwiazda światowego formatu, ale to wszystko nie miało większego znaczenia. Liczyło się to jaki był, kiedy wszystkie światła reflektorów zgasły, a był... no cóż... wspaniały. Dlaczego ludzie nie mogą zbyt długo czuć szczęścia? Dlaczego Rocky nie mogła czuć tego szczęścia przy nim? Najgorsze nie było to, że zrobił to czy tamto. Najgorsze było pytanie: dlaczego? Miała je w głowie kilku tygodni, a z każdym dniem wszystko tylko narastało. Pogłębiało się, brak jakiejś  części... uczucie utraty ważniej części organizmu, ale przecież bez nogi czy ręki jesteśmy w stanie żyć, prawda? Kłopot, gdy zaczyna nam brakować serca...








- Jestem życiową porażką.- jęknął Austin, spoglądając raz po raz na Dez'a.
- Masz rację, to porażka nie pójść na powiedzmy 'randkę' z piękną, chociaż trochę 'dużouszną' Vivienne, bo akurat miało się konferencję prasową z najważniejszą prezenterką w kraju. Faktycznie... jesteś jedną wielką porażką!- Dez przybrał grobową minę.- tak Aus, zepsułeś, jak zawsze!
- Musisz? Na prawdę? Nie przypominaj. Jest ważniejszy problem... jak ja mam ją teraz znaleźć!?- spojrzał na Dez'a w poszukiwaniu odpowiedzi na swoje pytanie. W istocie mógł wystąpić z tym mały problem, kiedy chcesz znaleźć kogoś o kim wiesz tyle, że jest blondynką i ma na imię Vivienne, a do przeczesania jest całe Miami. Tylko pozazdrościć.
- Idź do parku, kup hot-dog'a i czekaj może znowu cię uderzy piłką.- stwierdził poważnym tonem rudowłosy przyjaciel.
- Jesteś głupkiem, wiesz? To okropnie... ej, właściwie to nawet nie taki zły pomysł. Pójdę do parku, wypytam ludzi od budek, może akurat często tam bywa. Nic mi się nie stanie, jeśli spróbuję.- uśmiechnął się zadowolony Austin. 
- Żartowałem tylko, chyba nie jesteś, aż tak głupi... 
Nie minęła nawet godzina, a Aus siedział już na ławce w parku razem z Dez'em i zajadali się hot-dogami. 
- Myliłem się wiesz... jednak jesteś, aż na tyle głupi.- powiedział do blondyna.
- To jest jedyny sposób, będę tu siedzieć i siedzieć, aż w końcu przyjdzie tu znowu, rozumiesz? Chociaż miałbym tutaj uschnąć!
- Nie martw się, podleję cię od czasu do czasu... 
- Dobra zapytam kilka osób, a ty tutaj siedź i obserwuj, okej?- Aus sam nie wierzył w to co własnie robił, szukał dziewczyny, którą widział raz w życiu. Właściwie, po co on ją szuka? Nie zna jej, poza tym już na samym początku zepsuł ich znajomość olewając ją dla jakiejś tam konferencji, to brzmi dziwnie. Chciałby jeszcze raz zobaczyć jej uśmiech, nawet te duże według Dez'a uczy, chociaż dla niego była idealna. Na prawdę, pierwszy raz dziewczyna już na wejściu tak zwaliła go z nóg.
- Przepraszam, kojarzy pan może taką blondynkę, ma jakieś 17 lat, grała tutaj kiedyś z bratem, ma na imię Vivienne... jest średniego wzrostu...
- Vivienne Johanson?- zapytał bez emocji sprzedawca polewając między czasie sałatkę sosem greckim.
- Możliwe...a coś więcej?
- Mieszka w tamtej alei.- wskazał na dróżkę, obok parku.- przychodzi tutaj prawie codziennie.- Aus uśmiechnął się pod nosem, wygląda na to, że chodzi o jego Vivienne, tą właściwą. Łatwo poszło. Westchnął w duchu. 
- Dziękuję za pomoc.- z jednej strony ogromnie chciał ich drugiego spotkania, ale z drugiej strony ta wizja go trochę przerażała, co jej powie? Jak powinien się wytłumaczyć? Nie ważne, najważniejsze to próbować, prawda? Gdyby nie próbował nie byłby teraz gwiazdą muzyki i jego nazwisko nie widniałoby na ogromnych plakatach. Na szczęście tutaj w Miami jest tylko...Austinem. Większość ludzi z okolicy zna go od dziecka, a poza tym kogo obchodzi jakiś tam Austin w tak wielkim mieście różnych znakomitości ze świata muzyki i filmu?
Przechodząc przez uliczkę, zapytał jeszcze raz jakąś staruszkę o to, który dom należy do państwa Johanson. Wskazała ten z numerem 23/3. Aus jak zawsze grzecznie podziękował. Przed wejściem poprawił swoje idealne włosy i lekko przycisnął dzwonek. Drzwi otworzyła mu kobieta w blond włosach obciętych do ramion, prawdopodobnie miała około 40 lat. Uśmiechnęła się ciepło.
- Dzień dobry, czy zastałem Vivienne?- spytał uprzejmie i obdarzył ją swoim 'hollywoodzkim' uśmiechem, przecież najważniejsze jest pierwsze wrażenie.
- Tak, tak. Jest u siebie. Proszę wejdź, zawołam ją.- wprowadziła Austin'a do salonu i podeszła do schodów, po czym sprowadziła głosem swoją córkę.- Viv! Ktoś do ciebie!- zanim dziewczyna zbiegła na dół, mama zdążyła zasypać chłopaka tysiącami pytań.- jesteś kolegą Viv ze szkoły, prawda?
- Nie, właściwie to poznałem ją w parku.- znowu na jego twarzy pojawił się uśmiech.- uderzyła mnie piłką.- mama dziewczyny roześmiała się głośno.
- To takie do niej podobne, cały czas pakuje się w jakieś kłopoty, ale cóż... zwykle wybawiają ją z niej właśnie tacy przystojni chłopcy jak ty.- spojrzała na niego z radością. Nagle w salonie pojawiła się zguba Austin'a. Wyglądała jeszcze piękniej, niż wtedy w parku. Miała na sobie zwykły szary T-shirt, a i tak powalała na kolana.
- Po co tu przyszedłeś? W ogóle skąd ty wiedziałeś gdzie mieszkam!?- dziewczyna nie kryła swojego oburzenia. 
- No właśnie... chciałem cię przeprosić. Zachowałem się okropnie...- nie wiedział co mówić, patrzyła na niego w taki sposób, że aż czuł się jakby stąpał po bardzo cienkim lodzie. 
- Mamo, możesz wyjść?
- Yyy... jasne, przepraszam.- zostali sami, ale chłopak nie był pewny czy wróży to coś dobrego, czy może wręcz przeciwnie. 
- Nie przepraszaj mnie, tylko daj mi spokój. Myślisz, że jak jesteś jakimś tam Justin'em Moon'em czy kimś to możesz sobie pogrywać z ludźmi jak ci się tylko podoba!?- spojrzała na niego z wyrzutem.
- Austin'em. Justin to ten drugi i nie wcale tak nie myślę. Jestem normalnym chłopakiem, jem normalne hot-dogi, mam normalne problemy, normalną szkołę, normalną fizykę, z której mam zagrożenie i normalnych przyjaciół, którzy są wspaniali. Chciałem przełożyć nasze spotkanie, ale zwyczajnie nie miałem z tobą kontaktu... Spotkanie z dziennikarzem trochę psuje ten wyraz, ale chcę być wiarygodny, więc mówię ci całą prawdę. Po prostu mi wybacz ten błąd i daj się zaprosić do kina, okej?- zakończył dobitnie, był dumny ze swojej głębokiej przemowy, chciał jak najlepiej ująć wszystko co kłębiło się w jego głowie. 
- Emm... okej.- uśmiechnęła się zaskoczona, nie liczyła, że będzie mu aż tak bardzo zależało na ich spotkaniu. Odszukał ją, mimo wszystko. To wiele znaczy... przynajmniej dla niej.






Ally jak zawsze siedziała w swoim pokoju zamknięta ze swoim pianinem i całą swoją wyobraźnią. To nic, że dziś piątek wieczór, kogo to obchodzi? Ma wszystko co jej potrzeba, aby miło spędzić czas. To jest właśnie jej wymarzona 'impreza'.
- Ally, wychodzę z tatą na kolację. Bądź panią domu przez te kilka godzin, dobrze?- uśmiechnęła się mama wparowując do jej samotni.
- Znowu razem wychodzicie?- powoli zaczęło ją dziwić to, iż co weekend jej rodzice wychodzą na jakieś hmm... właściwie co to jest? Randki? Może nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że nie są małżeństwem od kilku lat. 
- Lubimy swoje towarzystwo. -skwitowała.
- To dziwne, czy ty właśnie nie po to rozwiodłaś się z tatą, by nie spędzać z nim czasu?
- Ally...-próbowała w jakiś sposób wybrnąć z sytuacji, ale cóż jej córka jest zwyczajnie bystra, a może po prostu tego jest się łatwo domyślić.
- Penny, zejdź na dół proszę. Ally Ty też...- z holu dobiegł głos taty. Obie posłusznie zeszły do salonu. Na stole stał ogromny bukiet róż. Cała atmosfera, była jakaś dziwna. Tata stał dumny, a zarazem nie pewny, spojrzał z zachwytem na mamę i wyciągnął z kieszeni małe czerwone pudełeczko. Ally prawie zemdlała z wrażenia... O co w tym wszystkim chodzi!?
- Penny...-mężczyzna uklęknął.- czy zostaniesz moją żoną? Jeszcze raz?- uśmiechnął się zadowolony.
- Ja...ja...ymm...no tak!- odpowiedziała wreszcie zadowolona. Leaster powstał i mocno ją przytulił, po czym złożył na jej ustach delikatny pocałunek. Ally patrzyła na całą sytuację z boku, była na prawdę szczęśliwa! W pewnym sensie czuła złość, dlaczego musiała żyć przez ostatnie lata w taki,a nie inny sposób? Dlaczego nie byli w stanie już wcześniej stwierdzić, że są dla siebie stworzeni i to jest właśnie 'to'. Nie chciała teraz o tym myśleć, najważniejsze jest tylko to, że znowu będzie miała prawdziwą rodzinę. 
- Ally, chodź do nas.- tata skinął dłonią i dziewczyna podeszła do nich, wszyscy we troje mocno się przytulili. Wszystko jest właśnie tak jak powinno być. Mają rodzinę i to taką najprawdziwszą, a nie podzieloną na połowę.



Brak komentarzy: